Konflikt w parze i rodzinie, a dziecko. Kilka słów o triangulacji.

Oj, poruszyłam temat – rzekę. Będzie trudno streścić go w kilku zdaniach, czy akapitach. Ale spróbuję. Zatem…do dzieła. 

O co w ogóle chodzi z tą „triangulacją”?

Triangulacja to nic innego jak włączenie trzeciej osoby – najczęściej (niestety) dziecka – w konflikt toczący się w obrębie pary. Słowo obcobrzmiące, jednakże w praktyce, także psychoterapeutycznej, spotykane bardzo często. „Powiedz Mamie, że nie będę z nią rozmawiał, dopóki się nie uspokoi”, „przekaż Tacie, że jutro sam musi zrobić zakupy i obiad, bo ja mam już dość zajmowania się domem”, a w bardziej wyrafinowanych formach (i niestety równie bardziej toksycznych) przybiera formę walki o uczucia dziecka, o próbę ich zmiany i odpowiedniego ukierunkowania: „ przekaż bratu, że się na nim zawiedliśmy”.

Skąd się biorą próby triangulacji?

W momencie konfliktu i idących za nim emocji (zazwyczaj negatywnych), niektórzy z nas mają tendencję do zwrócenia się o poparcie osób trzecich, pozornie niezwiązanych z osią konfliktu. Trudno nam samym wziąć wówczas odpowiedzialność za własne działania, czy zdarzenia które są naszym udziałem, nie czujemy się na tyle pewnie/bezpiecznie, by spróbować samodzielnie rozwiązać konflikt. Pojawia się pokusa, którą tutaj nazwę wprost, aczkolwiek w nieco przerysowany sposób: „wykorzystajmy kogoś, kto jest tak samo ważny dla mnie, jak i dla drugiej strony konfliktu, aby w tym konflikcie pośredniczył, a ewentualnie stanął na pierwszej linii strzału”. Pokusa jest nieświadoma, działanie idące za nią niejednokrotnie również. Skutki niestety dość mocno odczuwalne. Świadomie lub nie. Co więcej, część z nas nie poprzestanie na szukaniu zwolenników, ale postanowi ów konflikt przekierować i „załatwić sprawę” przy wyłącznej pomocy osoby trzeciej, bez swojego osobistego udziału (patrz: „powiedz Mamie (…)”, „ja już nie mam do niego siły, synku zrób coś ”). I tu zaczyna się prawdziwy dramat. Niekoniecznie w trzech aktach.

Dlaczego triangulacja osłabia związek?

Włączenie kogokolwiek w sporną relacje pomiędzy partnerami, no może poza sytuacją mającą miejsce w czasie psychoterapii par, jest najzwyczajniej w świecie złą strategią. Nie tylko osłabia ona związek dwóch zaangażowanych w ów konflikt osób, ale również wpływa destrukcyjnie na osobę „wtriangulowaną”. Jako, że zazwyczaj tą osobą jest dziecko/nastolatek, ale też niekiedy młody, dorosły człowiek, przeżywa on wtedy podwójny konflikt. Chce pomóc, ale też nieintuicyjnie może wyczuwać, że pomagając jednej ze stron konfliktu, automatycznie opowiada się po jej stronie wbrew stanowisku drugiej osoby, którą może bardzo cenić. Jeżeli w to „wejdzie” i postanowi być bohaterem rodziny, rodzi się kolejny dramat (o którym może przy następnym wpisie). Jeżeli nie włączy się w konflikt jako – nazwijmy to – mediator, pozostawia osobę inicjującą triangulację bez oparcia. A ponieważ osobą wtriangulowaną zazwyczaj nie jest ktoś z zewnątrz, ale ktoś, kto jest zaangażowany w relację z dwoma stronami konfliktu, staje się niejako z automatu ofiarą tej sytuacji. Jakiejkolwiek decyzji bowiem nie podejmie, będzie musiał stoczyć walkę z samym sobą. Nie muszę chyba dodawać, że tak poważne wybory nie są zdarzeniem prorozwojowym dla dziecka, czy nastolatka – wręcz przeciwnie – mogą go na długo zatrzymać w danym okresie rozwojowym i przynieść za sobą negatywne skutki.

Skąd pokusa, by rozwiązywać problemy przy pomocy innych?

Triangulacja to często nic innego, jak próba uniknięcia bliskości i intymności. To próba scedowania odpowiedzialności za własne działania, ale i ich konsekwencje, na innych. To także próba (pozornego) załatwienia własnych spraw i problemów bez siebie, jako osoby wprost zaangażowanej w konflikt. To ucieczka, która daje „komfort” bycia poza aktualnym problemem. Ostatecznie przecież – to nie ja nie potrafię nawiązać satysfakcjonującej relacji z partnerem,  to ten mediator zawiódł. Zarzewie konfliktu jest poza mną, więc mogę spać spokojnie.

Pozornie. Trójkąt oprawca-ofiara-wybawca w dłuższej perspektywie czasu powoduje nieodwracalne szkody dla wszystkich w niego zaangażowanych. Może trwać latami. Chyba, że któraś ze stron postanowi z niego wyjść, co nie będzie wcale takim łatwym zadaniem. Oby tak się stało, bo będzie to pierwszy krok do naprawy relacji, w której brak oparcia, bezpieczeństwa, intymności i bliskości, ale także do zbudowania własnej tożsamości i dojrzałości.

A co, jeżeli triangulacja trwa?

Coż… Konieczna może okazać się konsultacja „krnąbrnego nastolatka, z którym nie radzą sobie rodzice”. Ewentualnie młodszego dziecka, które nagle zaczęło „rzucać zabawkami, bić rodziców (lub jednego z nich), powróciły problemy z moczeniem się” etc. Dziecko lub nastolatek wtriangulowany w konflikt najczęściej zrobi wszystko, by system rodzinny przetrwał. Problemy szkolne, agresja, kłopoty zdrowotne, używki – co tylko jest pod (jego) ręką, może stać się środkiem do celu. Jakiego? Aby rodzina nadal istniała.

O triangulacji, która przetrwała. Triangulacja dorosłego człowieka.

Trudna sprawa. Niekiedy dorośli, którzy założyli swoje własne rodziny, nadal tkwią w toksycznych relacjach, które uniemożliwiają im życie własnymi sprawami. Wystarczy wówczas telefon od Taty, który stwierdza ze smutkiem w głosie: „przykro mi, że nie dasz rady przyjechać do nas w czasie majowego weekendu, bardzo na to liczyłem, miałem nadzieję, że może ty przemówisz Matce do rozsądku” , ew. „chyba Ci już tak na nas nie zależy, jak kiedyś” (ale to też inny komunikat, o którym w następnych wpisach). Co za tym stoi? Może to być próba odciągnięcia wtriangulowanego od dorosłości, próba jej zniszczenia, bądź uzyskania możliwości kontrolowania jego kolejnych poczynań. Często zresztą bardzo skuteczna. Zawsze jednak stoi za tym chęć przekierowania energii z siebie na tego „drugiego”. Dodam: niszcząca.

Jakie są skutki triangulacji?

W wielkim uproszczeniu – ogromne. Należą do nich m.in.:

  • nadmierne poczucie odpowiedzialności
  • poczucie winy
  • dążenie do bycia pomocnym, docenionym przez innych
  • (kruche) przekonanie o własnej wszechmocy, byciu niezastąpionym
  • brak możliwości życia własnymi sprawami (jako już dorosły człowiek)
  • i wiele innych.

Czy mogę coś zrobić?

Będąc dzieckiem mamy niewiele dostępnych sposób reagowania na dziejące się obok nas (i w nas) próby triangulacji. W dorosłości bywa jednak inaczej. Jak? Na początek pomocne może być uświadomienie sobie, że:

  • jest całkiem możliwe, iż nie uzyskamy aprobaty znaczących dorosłych gdy postanowimy, że zaczynamy decydować sami o sobie
  • żyjąc własnym życiem i decydując o swoim losie, w sytuacji rozbieżności z oczekiwaniami rodziny pochodzenia, nie musimy się im podporządkowywać, a tym bardziej odczuwać z tego tytułu poczucia winy.

Tytułem podsumowania

Chyba nie znam osoby, która w którymkolwiek momencie swojego życia nie spotkała się z triangulacją, bądź sama jej nie inicjowała. Zdarzyć może się każdemu, bez wyjątku. Ważne, by umieć ją rozpoznać, zreflektować i zmienić. W czasie chwili refleksji nad sobą, bądź w czasie psychoterapii.

Do tego ostatniego zapraszam.

Ewa Żak-Trochim

Mozaika – terapia, diagnoza, rozwój.