W życiu każdego rodzica następuje moment, kiedy oto jego mały szkrab postanawia zacząć podążać własnymi ścieżkami. Ot, na początku zaczyna się „niewinnie” – choć niekiedy dość spektakularnie dla otoczenia i znajdujących się w pobliżu sprzętów – od wytrącenia rodzicowi łyżki z kaszką/zupą/burakami ….(uzupełnij w zgodzie z własnym doświadczeniem:-)). Niekiedy wydarzeniu temu towarzyszy dość głośny protest ze strony dziecka na podejmowane przez rodzica próby pomocy. Później zazwyczaj idzie już „z górki” – dziecko coraz częściej dąży do samodzielnego wykonywania codziennych czynności, bawienia się „po swojemu”, ubierania, znajdywania kolegów i koleżanek, sympatii.
Zazwyczaj. Najczęściej wtedy, gdy rodzic ma w sobie gotowość i zgodę na podejmowane przez dziecko próby samodzielności, a także stanowienia o sobie, czy decydowania o własnej aktywności. Niekiedy jednak, już na tym pierwszym etapie, pojawiają się kłopoty. „Będzie szybciej/ czyściej jak go nakarmię” myśli rodzic i odbiera dziecku łyżkę. „Kto to widział, żeby pozwalać dziecku decydować, w co ma się ubrać” słyszy od innych i następnym razem postanawia zająć się tym osobiście. Dziecko protestuje. „Widzisz, jak go wychowałaś/eś? Taki mały, a już Wami rządzi” – dokłada kolejna osoba.
Łatwo dać tym wszystkim radom wiarę i zacząć nadmiernie kontrolować dziecko. Decydować za niego nie tylko wtedy, gdy obiektywnie wymaga tego sytuacja, ale także wtedy, gdy najprawdopodobniej poradziłoby ono sobie samo, może wykonało daną rzecz inaczej, mniej estetycznie, dokładnie, wolniej, ale…po swojemu. Wtedy też nabrałoby zapewne przekonania o własnej ważności, skuteczności, sprawstwie i doświadczyło samo trudu nauczenia się czegoś. Może także doświadczyłoby porażki, której doznawanie nie jest niczym złym, kiedy w otoczeniu znajdują się osoby wspierające dziecko „bez względu na…” .
Teraz inny scenariusz. Taki, kiedy przyczyną hamowania samodzielnej aktywności dziecka jest poczucie troski o niego i lęk, czy aby na pewno sobie samo poradzi (w tle także separacyjna obawa dorosłego, że być może poradzi sobie i to w dodatku bez nas – rodziców). Scenariusz pojawiający się często w sytuacji dziecka, które urodziło się niepełnosprawne, często choruje, jest jedynakiem. Ale nie tylko. „Nie za dużo od niego wymagasz?”, „Jest jeszcze za mały”, „daj mu spokój”, „on jest taki chorowity, dbaj o niego, niech się nie przemęcza”. Słyszy to rodzic i …zaczyna działać. Planuje, organizuje, układa (nie tylko ubrania, ale grafiki domowników również), pakuje na wycieczki, dba o każdy szczegół, każdy drobiazg, każdą wizytę u specjalistów (u których bywa niestety nader często). Pomimo obiektywnie trudnej sytuacji, u niego zawsze wszystko jest na „tip-top” – zaplanowane, zorganizowane i…nie może być inaczej. Na koniec dnia co prawda pada ze zmęczenia i ma zwyczajnie w świecie wszystkiego dość, no ale przecież pada w słusznej sprawie, wiec problemu nie ma.
Efekty tych działań? Różne. 4-latek, który nie ubierze sam butów, 7-latek karmiony przez rodziców przy akompaniamencie tabletów bądź smartfonów, 10-latek stroniący od rówieśników i preferujący rozmowy z dorosłymi, nastolatek, który w ogóle się nie buntuje i taki w ogóle „idealny” jest (lub przeciwnie – buntuje się totalnie, popadając np. w konflikty z prawem, wpadając w uzależnienia), dorosły, który w każdej niemal sprawie musi się skonsultować z rodzicami, bo sam nie czuje się zdolny, by pomimo pełnoletności podejmować jakiekolwiek decyzje. Po prostu – człowiek, który nie wierzy w siebie i w swoje możliwości.
Oczywiście, trochę to wszystko przerysowane. Celowo. Ale jedno jest pewne. Nadmiar kontroli, jak i jej niedomiar szkodzą. W jednym i drugim przypadku mamy bowiem do czynienia z Drugim Człowiekiem. Pomoc nie jest zła, to prawda. Należy jednak pamiętać, że czasem ową pomocą będzie wykonanie pewnej rzeczy za tę osobę, a niekiedy będzie nią uważne towarzyszenie w samodzielnym mierzeniu się z trudnościami (a w dalszej perspektywie z życiem, w jego wszystkich odcieniach). A już minimum – danie poczucia pewności, że da radę, a jak nie da, to cóż, nie kończy się świat.
Ewa Żak-Trochim
Mozaika – terapia, diagnoza, rozwój