„Usiądź w swojej celi jakby w raju. Pozostaw cały świat za sobą i zapomnij o nim. Obserwuj swe myśli, jak doświadczony wędkarz upatrujący ryby”– ten fragment tzw. „Małej Reguły” św. Romualda, założyciela kamedułów, spisanej przez jego ucznia, św. Brunona z Kwerfurtu, stał się dla mnie inspiracją do spisania garści swoich wakacyjnych myśli.
Muły to wieś położona w województwie podlaskim, w powiecie augustowskim, w gminie Płaska, pomiędzy jeziorami Głębokim i Szlamy; tuż przy granicy z Białorusią. Korzystając z faktu pobytu w pobliskiej wsi, udaliśmy się tam w ramach rowerowej przejażdżki. Relatywnie niski stan energetyczny i ogólne poczucie zachwiania homeostatycznej równowagi w moim organizmie, które towarzyszyły mi w trakcie docierania do Mułów, odzwierciedlały się niewątpliwie w moim słabszym samopoczuciu. Miałam jednak przemożne poczucie, że wyprawy nie należy odkładać na później i że mogę spróbować podjąć wyzwanie, przekroczyć swój aktualny słabszy stan i zrobić coś, co może mi pomóc go poprawić- choć to nie było na obecną chwilę tak bardzo oczywiste.
Droga do Mułów miała zróżnicowany charakter- przez jakiś czas była gładka, asfaltowa, równinna; bywała także bardziej nierówna, żwirkowa, pod górę. Momentami koła naszych rowerów grzęzły w piachu i wówczas było mi naprawdę trudno. Musiałam niejednokrotnie zsiadać z roweru i pewien odcinek drogi prowadzić go. Niemniej niezależnie od tego czy aktualny fragment trasy był dla nas łaskawy czy też bardziej kapryśny, przez cały czas jechaliśmy w otoczeniu pięknej i ożywczej zieleni, większą część szlaku pokonywaliśmy wśród leśnych zielonych płuc, dających życiodajny i niezbędny tlen.
Ostatni odcinek drogi czułam taką słabość mojego ciała i ducha, że nie byłam w stanie już jechać na rowerze. Moje serce, o którym miałam przekonanie, że pracuje już powyżej swoich fizjologicznych mocy przerobowych, dawało jasny sygnał, aby przestać, zatrzymać się i odpocząć.
Kiedy już prowadząc rowery szliśmy wśród domków ewidentnie zwiastujących zakończenie terenu należącego do wsi Muły, natknęliśmy się na tabliczkę z napisem: „Teren prywatny. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, która stała na straży przepięknej polanki, prowadzącej do równie cudnego jeziora, stanowiących w zasadzie miejsce przeznaczenia naszej rowerowej przejażdżki.
Może należało uszanować fakt prywatności owego terenu i omijając tabliczkę, zadowolić się innym mniej atrakcyjnym skrawkiem tamtejszej ziemi, niemniej tym razem czuliśmy, że z obcowania z takim miejscem zrodzić się mogą znacznie większe owoce niż potencjalne możliwe konsekwencje.
Przekroczyliśmy zatem zakazaną granicę. Usiedliśmy na ożywczo zielonej o tej porze roku łące. Po chwili udałam się na małe prywatne molo, prowadzące nad pobliskie jezioro. Wzdłuż przycumowane były rozliczne łódeczki, większość nosząca znamiona wielu lat.
Panowała zupełna cisza, niekiedy tylko przerywana pluskami jeziornych małych stworzonek. Z oddali co jakiś czas dobiegały dźwięki remontu, dokonywanego na dachu wiejskiego domu.
I w tej chwili przypomniały się mi się przytoczone na początku niniejszego tekstu słowa św. Romualda, które przeczytałam dzień wcześniej przy okazji zwiedzania Pokamedulskiego Klasztoru w Wigrach.
To fragment o uważności, tak mi bliskiej i jednocześnie tak dalekiej. Bliskiej, bo wierzę w jej ogromną wartość dla codziennego funkcjonowania; bo ilekroć mogę jej doświadczyć, nawet podczas krótkiej medytacji tak jak tutaj, na łonie natury, to czuję się wówczas tak nieopisywalnie zestrojona z tym wszystkim, co mnie otacza, może i nawet z całym wszechświatem. Przede wszystkim czuję się wówczas bliżej samej siebie. Dalekiej, bo wiem, że niejednokrotnie stan uważności jakby oddalał się i potrzeba znacznego wysiłku, aby go przywrócić. W codziennym zwykłym zgiełku, w miejskim klimacie zatłoczonego Krakowa, doświadczam niejednokrotnie także zatłoczonego umysłu, działającego w trybie zadaniowym i na automatycznym pilocie.
Dlatego takie chwile jak ta, już miniona, gdy mogłam z wyprostowanym kręgosłupem oddać się chwili uważnej świadomości są bezcenne i konieczne do codziennego poszerzania w kontekście zwykłych codziennych czynności i aktywności.
W moim odczuciu to wakacyjne doświadczenie posiada wiele wspólnych mianowników z psychoterapią.
Niejednokrotnie w życiu doświadczamy braku emocjonalnej równowagi. W obliczu takiej sytuacji możemy wybrać drogę ugrzęźnięcia, marazmu i stagnacji. Potwierdzić nasz wewnętrzny status quo, bo jakkolwiek może on być mocno destruktywny i jałowy w kontekście naszej egzystencji, to jednocześnie jest dobrze znany, oswojony i bezpieczny. Zwłaszcza, kiedy nasze ciało i duch są w kiepskiej kondycji, to dużego wysiłku wymaga uczynienie czegoś, aby próbować swój aktualny stan przekroczyć i zmienić.
Napotkana przeze mnie tabliczka z napisem: „Teren prywatny. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” nasuwa mi skojarzenie z faktem, że niejednokrotnie trudno może być nam dopuścić do siebie, do swojego wnętrza, do swoich myśli, emocji i pragnień kogoś z zewnątrz. Kierować nami mogą rozmaite obawy, lęki czy też wiążące się z pewnym dyskomfortem emocje, takie jak wstyd czy zażenowanie. Może jednak jest to bardziej obawa przed poznaniem i zrozumieniem samego siebie, zyskaniem samoświadomości w kontekście własnych emocji, dostrzeżeniem różnych powtarzalnych mechanizmów własnego reagowania i działania. Wydaje się jednak, że niezbędnym kluczem do dokonania jakichkolwiek konstruktywnych zmian w swoim życiu, a tym samym do poczucia wewnętrznej wolności, szczęścia, do urzeczywistnienia pełni swojego potencjału, jest poznanie przyczyny swoich psychologicznych, relacyjnych dolegliwości. Tylko tak może się rozpocząć prawdziwy proces leczenia i zdrowienia. W przeciwnym wypadku pozostanie tylko codzienne maskowanie objawów- dobrze znane, oswojone, ale i fałszujące nasz realny stan zdrowia.
Kiedy podejmiemy jednak decyzję o próbie wyruszenia w naszą własną podróż, jaką może być proces psychoterapii, warto przygotować się na to, iż droga może mieć zróżnicowany charakter. Gładkość i równinność terapeutycznego procesu niewątpliwie przeplata się z jego chropowatością i poczuciem podążania „pod górę”. Niemniej jednak stałym punktem tej wędrówki, w trakcie której zmienia się „ukształtowanie terenu” i jego powierzchnia, jest obecność osoby psychoterapeuty, jego nieodłączne towarzyszenie, troskliwa obecność i uważność.
Uważność jest także ostatnim elementem, bardzo istotnym, niezbędnym wręcz w moim odczuciu w procesie terapii, a stanowiącym jednocześnie klamrę kompozycyjną niniejszego tekstu. Psychoterapia nie może istnieć bez uważności. Uważność jest to „szczególny rodzaj uwagi: świadomej, skierowanej na obecną chwilę i nie osądzającej” (Kabat-Zinn, 2014, s. ). Uważny psychoterapeuta pomaga stymulować uważność w osobie, która uczestniczy w procesie psychoterapii. Sama zaś psychoterapia zdaje się stwarzać dogodne warunki do tego, aby być uważnym, aby w bezpiecznych i komfortowych warunkach poprzyglądać się sobie, swoim myślom i emocjom. W zwykłej, zabieganej codzienności niejednokrotnie brakuje takich sposobności i okazji. Tym samym brakuje możliwości do spotkania z samym sobą. Spotkanie zaś z samym sobą w prawdzie jest kluczowym elementem, aby i oparte na prawdzie i pełne wolności mogły być relacje, które tworzymy z innymi ludźmi. Dobra relacja terapeutyczna może być zaczątkiem zmian dokonywanych w naszych życiu.
Paula Wrześniewska
psycholog, psychoterapeuta
Mozaika – psychoterapia, diagnoza, rozwój
Bibliografia:
Kabat-Zinn, J. (2014). Gdziekolwiek jesteś bądź. Przewodnik uważnego życia. Warszawa: Wydawnictwo Czarna Owca